Reklamacja bez paragonu?

Zacząć się zdrowo odżywiać, co najmniej trzy godziny sportu w tygodniu, spędzać więcej czasu z rodziną w parku, a mniej na zakupach… Czy i dla Państwa taka lista brzmi znajomo? Czy może i Państwa noworoczne postanowienia brzmią podobnie? Tymczasem mimo tych pięknych postanowień początek roku upłynął mi na korowodach w sklepach. Oddawanie nietrafionych prezentów, buszowanie na wyprzedażach i … składanie reklamacji.

 

Noworoczny czas bowiem to też moment, aby przy okazji buszowania w sklepach na wyprzedażach, załatwić tam sprawy, którymi nie zdążyliśmy się zająć w nadmiarze przedświątecznych przygotowań. Bo kto ma czas i nerwy przed świętami chodzić do sklepów po to, by składać reklamację? Tak zatem spodnie dresowe, które kupiłam sobie w listopadzie  i które po praniu zamieniły się w gruzełkowatą szmatę, leżały w grudniu skrzętnie ukryte w szafie.  Tym bardziej, że wiedziałam, że paragon za nie wyrzuciłam w ramach manii porządkowania.

 

No dobrze, ale czy teraz nie jest już za późno, by je reklamować?  Otóż zgodnie z polskim prawem okres rękojmi, czyli odpowiedzialności sprzedawcy za wady rzeczy, wynosi dwa lata od daty zakupu. Przy czym jako konsument mam rok od momentu wykrycia wady na zgłoszenie sprzedawcy reklamacji towaru. Zatem, tak naprawdę, mogłabym jeszcze czekać do Święta Zmarłych, aby reklamować te spodnie.

 

Ale co jeśli wyrzuciłam paragon? Otóż paragon nie jest konieczny do reklamowania towaru. Owszem, warto go zatrzymać, bo wtedy składanie reklamacji jest prostsze.  Jednak jeśli, z jakiś powodów, paragonu za wadliwy towar już nie posiadamy (wyrzuciliśmy, zgubiliśmy lub np. wyblakł i jest zupełnie nieczytelny) możemy też w inny sposób wykazać sprzedawcy, że dokonaliśmy u niego zakupu.  Ja wydrukowałam sobie zestawienie transakcji z karty płatniczej, gdzie stało jak byk, że w tym a tym dniu za 59,90 złotych dokonałam zakupu w tym właśnie sklepie. Jeśli płaciliśmy gotówką,ą możemy też np. dowodzić zakupu za pomocą świadków.

 

Nie ukrywam jednak, że mimo, że byłam uzbrojona w wiedzę prawną na temat moich uprawnień reklamacyjnych obawiałam się trudności w złożeniu tej reklamacji bez paragonu.  Tym bardziej, że w wielu sklepach widzimy takie ujmujące napisy jak „Reklamacji bez paragonu nie przyjmuje się”. Na szczęście jednak moje obawy okazały się bezpodstawne i ekspedientka od ręki wyjęła druk  „reklamacja bez paragonu”.

 

Ciekawe jest, że zamiast zwrotu kwoty na moją kartę płatniczą otrzymałam kartę tego sklepu i środki na niej w równowartości mojego nieudanego zakupu (do wykorzystania przez 10 lat?!) Generalnie, zgodnie z polskim prawem w ramach reklamacji można domagać się aby sprzedawca towar naprawił, wymienił na wolny od wad, obniżył cenę lub zwrócił cenę, jeśli wada jest istotna (tzw. odstąpienie od umowy). Zaproponowana przez sklep formuła zwrotu ceny na kartę sklepu to swoista hybryda – wymiany towaru i zwrotu środków. Na pewno bardzo przemyślna marketingowo, bo –  czy muszę dodawać? –  w tym samym dniu kartę tę skrzętnie wykorzystam na nowe zakupy!

 

Udostępnij:
Napisane przez: Prawo i Ja